Ostatni tydzień lutego Keen-On-Run spędził w treningowym odosobnieniu :) Podczas, gdy Tomek udeptywał dąbrówkowe ścieżki ja wybrałem się potrenować w Góry Kamienne będące jednym z górskich pasm Sudetów Środkowych. Okolica nieprzypadkowa; to tutaj bowiem odbędzie się zaplanowany na kwiecień/maj ostateczny sprawdzian naszego teamu przed Rzeźnikiem.
Na miejscu aura robiła wszystko by zniechęcić do siebie. Bardzo zmienna temperatura, duża wilgotność, mgły i mżawki... Jeśli do tego dorzucić moje lekkie acz dokuczliwe przeziębienie oraz kłopoty z obuwiem (o tym później), to zrobiła się z tego mieszanka iście anty-biegowa. Zbieg powyższych i kilku innych czynników sprawi, że z zaplanowanych 4 biegów (3 krótsze i jeden długi) odbyły się dwa.
ŚLIZG NA ZAMEK
Podczas pierwszego z biegów przetestowałem
ścieżki Książańskiego Parku
Krajobrazowego - istnej perły okolic Wałbrzycha. To w jego granicach mieści
się słynny Zamek Książ. Początek biegu to wspinaczka na
sam szczyt zamkowego wzgórza (około 7km). Na górze czeka nagroda w postaci
samego zamku oraz zapierających dech w piersiach widoków na przepastne wąwozy i
urwiska wokół całego kompleksu.

Dalsza część trasy to wolno opadający
zbieg wzdłuż malowniczo położonych parkowych ścieżek wiodących aż do samych Świebodzic - miasteczka położonego u
stóp wzgórza (12km). W tamtejszej cukierni oddałem się rozkoszom konsumpcji
lokalnych specjałów w postaci ślicznie wypieczonej maślanej bułeczki:) Po
krótkiej uczcie udałem się w drogę powrotną. Za cel obrałem obiegnięcie wzgórza
zamkowego od jego zachodniej strony. Odcinek ten to zaledwie skraj wielkiego kompleksu
lasów parku krajobrazowego, po którym można wydeptać naprawdę sporo kilometrów
i nie raz, nie dwa się zgubić. Teren obfituje w pagórki i liczne wzniesienia.
Jest to okolica namiętnie odwiedzana przez wszystkich tych, którzy spragnieni
są nie tylko wędrówki i spacerów ale także agresywnej rowerowej jady czy nawet
motocross-owego szaleństwa. Istne biegowe eldorado w zasięgu "ręki"
dla wszystkich Wałbrzyszan z okolic Piaskowej Góry i Podzamcza (dwóch dzielnic
mieszkaniowych znajdujących się w bliskim sąsiedztwie parku). To tędy właśnie
wiodła ostatnia część mojego pierwszego biegu.
Cały bieg, choć obfitował w
piękne zimowe krajobrazy okazał się techniczną łamigłówką dla nóg. Mróz nocy
zmienił topniejący poprzedniego dnia śnieg w iście lodową skorupę pełną dziur i
nieregularności, nad którymi nie zapanowałaby żadna geometryczna formuła czy
wzór. Nie było mowy o miękkim i pewnym biegu; stopy lądowały jak chciały i
gdzie chciały a każdy krok stanowił nie lada wyzwanie dla mego labyrinthus. Na nic zdały się tutaj
całkiem wytrawne buty (Salomon Crossmax), które choć bardzo wszechstronne i uniwersalne
na lodzie naturalnie nie dawały rady a na dodatek przez całą trasę uwierały w okolicach pierwszej, dolnej dziurki wiązania (prawdopodobnie kwestia sznurowadeł). Koniec końców wymęczony i lekko obolały
wróciłem "na metę".
Łącznie trasa liczyła 19km i 429m samych przewyższeń zaś pokonałem ją w "zawrotnym"
średnim tempie 6.03/km.
DO CZECH I Z POWROTEM
Kolejny bieg to zaplanowane na
koniec tygodnia długie wybieganie. Starałem się do niego przygotować jak
trzeba. Był lokalny wywiad, prowiant, mapa, plecak i ochota na 50km. Wszystko
po to, by może w odrobinę większym niż dotychczas zakresie przetestować moje
rzeźnickie zapędy. Przygotowałem trzy warianty trasowe. Pierwszy dłuższy i
łatwiejszy z Unisławia Śląskiego do Grzędów przez Boguszów-Gorce do Mieroszowa
i z powrotem do Unisławia przez Sokołowsko. Drugi krótszy acz
zdecydowanie trudniejszy z Unisławia
Śląskiego czerwonym szlakiem przez
szczyt Lesista Wielka (854 m n.p.m.)
do Grzędów a stamtąd tą samą drogą
jak w wariancie pierwszym do Mieroszowa
i z powrotem do Unisławia. Trzeci -
najmniej malowniczy ale być może bardziej rozrywkowy – przez Golińsk do Czech i z powrotem.
dwa pierwsze warianty trasy
Niestety już na starcie wystąpiły
poważne problemy... Fatalna, deszczowa pogoda, masy topniejącego śniegu oraz
jak się okazało totalnie zasypane wszystkie szalki i przejścia górskie
spowodowały, że pierwsze dwa scenariusze wyprawy musiałem odłożyć na później i
skoncentrować się trzecim.
Wziąłem ze sobą plecak wypełniony
płynem izotonicznym Vitargo
(+Electrolite), pokaźnych rozmiarów, solidną bułę z serem, kilka żeli
energetycznych i paczkę sezamków. Trasa w całości asfaltowa wiodła górskimi
serpentynami z Unisławia Śląskiego przez Mieroszów aż do przejścia w Golińsku,
stamtąd dalej przez Starostin po
czeskiej stronie do Mezimesti (15km).
W Mezimesti miałem nadzieję na
solidny czeski posiłek jednakże miasteczko to od czasów kiedy ukrócono szkodliwy
zdaniem władz proceder handlu transgranicznego przypomina raczej martwą osadę rodem ze spaghetti
westernów. Po krótkim postoju, podczas którego skonsumowałem danie główne (bułę
z serem) udałem się w drogę powrotną. Na 21km skończyło się Vitargo i to akurat na odcinku najmniej
zamieszkanym. Brak płynu dał mi solidnie we znaki już na 26km, kiedy to zacząłem
desperacko rozglądać się za sklepem. W dość kiepskim stanie dotarłem do Mieroszowa i tamtejszym sklepie życie
uratowała mi zakupiona w pośpiechu puszka koli. Cukier i bąbelki zadziały piorunująco.
W niespełna minutę byłem gotowy do dalszego biegu i jak natchniony przebiegłem
kolejne 5km. Za Mieroszowem by
nadłożyć kilometrów droga wiodła pętlą przez malowniczo położone uzdrowiskowe Sokołowkso (35km). Tam wypiwszy jeszcze
jedną kolę (ostatnio napój ten z takim natężeniem piłem chyba z rok temu, hehe)
udałem się z powrotem do Unisławia.
W drogę zabrałem ze sobą kolejną
parę testowych butów (Salomon XT Wings 2).
I to właśnie one a nie brzydka pogoda zdecydowały o tym, że cały bieg zaliczam
do mało przyjemnych. Po 20 km zaczęły uwierać mnie okolicy środkowej części
zewnętrznego łuku stopy. Dalsze kilometry to ciągłe ugniatanie wciąż tego
samego miejsca odmierzane regularnym krokiem. Mimo dyskomfortu, niesiony
mieszanką endorfin i adrenaliny nie ustępowałem. Za wygraną musiałem dać
dopiero na samym końcu; ostatni kilometr przemaszerowałem w bólach i
zrezygnowaniu. Bieg odcisnął konkretne piętno na mojej zmęczonej stopie.
Ostatecznie wyszło 40km z łącznie 653m przewyższeń ze średnią prędkością 5:55/km
Reasumując te dwa biegi dały mi sposobność do wyciągnięcia następujących wniosków:
- Forma niezła i gdyby nie buty przebiegłoby się więcej
- Nigdy nie biegać będąc przeziębionym
- Salomony, jako buty biegowe są nie na moje stopy
- Kola rulez!
Chowam je do mojego pudełka z napisem "doświadczenie"
Obydwie trasy udostępniam
standardowo przez Garmin Connect:
Jak również zdjęcia – tutaj.
(witek)