niedziela, 4 marca 2012

Tak nam się jakoś poleciało:-)


Niedziela jest standardowo w naszym planie treningowym dniem długich wybiegań. Nie inaczej było i tym razem. Miejscem zbiórki był dworzec w Palędziu skąd pociągiem udaliśmy się do Poznania na miejsce startu naszej wycieczki biegowej. W planch mieliśmy pokonanie trasy wzdłuż Warty przez Puszczykowo i dalej terenami WPN do miejsca naszego zamieszkania Dąbrówki. Wyruszyliśmy o godz. 7:15 spod dworca Poznań Główny, szaro-burą o tej porze roku ulicą Królowej Jadwigi do punktu, w którym ma swój początek szlak prowadzący wzdłuż rzeki w stronę Mosiny. Po zrobieniu kilku zdjęć ruszyliśmy w drogę pokrytym szadzią korytem Warty w kierunku Lasu-Dębina.
Po pokonaniu tego uroczego zakątka i wiaduktu nad autostradą zatrzymaliśmy sie na planowny pierwszy postój (10km). Chwila przerwy i biegliśmy dalej pokonując najmniej atrakcyjny odcinek naszej wyprawy - tereny przemysłowe Lubonia. Niestety na 11 kilometrze zgubiliśmy szlak, czego konsekwencją było nadłożenie dodatkowych 3km. Dalsza cześć trasy prowadziła przez malownicze nadwarciańskie rozlewiska poprzecinane tu i ówdzie drewnianymi mostkami. Po dwóch godzinach biegu i pokonaniu 20km przyszedł czas na posiłek, który składał się z jakże pysznej kanapki przygotowanej przez Witka i kultowych już jabłkowych żeli energetycznych nabywanych regularnie przez nas w sklepach Decathlon. Kolejnym punktem wartym odnotowania na naszej trasie (24km) było muzeum znanego podróżnika Arkadego Fiedlera wraz z ogrodem kultur i tolerancji, gdzie w jednym miejscu można obejżeć m.in Santa Marie - słynny statek Krzysztofa Kolumba, posąg z Wysp Wielkanocnych czy samolot Hawker Hurricane MK I z dywizjonu 303. Puszczykówko miało być miejcem naszego głównego posiłku, ale poszukiwania czynnego punktu gastronomicznego spełzły na niczym. Pozostała nam konsumpcja suchych bułek, kabanosów popijanych colą na ławce pod sklepem typu społem. Smakowało wybornie!
Dalsza część trasy przebiegała przez środek Parku Narodowego tzw. graiserówką, koło dyrekcji WPN w kierunku wsi Trzebaw. Mimo, że wraz z kolejnymi kilometrami nasze tempo spadało, a krok robił się coraz mniej sprężysty próbowaliśmy sobie "dawać zmiany" co skutkowało dosyć żwaym tempem (4:30/km). Dla nas bieg móglłby się skończyć już na 38 km gdyż ostatnia dycha upłyneła w kompletnej ciszy przerywanej pytaniami typu "ile jeszcze zostało?". Kolejne kilometry to istny "asfaltowym katorżnik". Po niespełna pięciu godzinnach i 48 kilometrach zameldowaliśmy się na mecie. Było to jak na razie nasze najdłuższe wspólne wybieganie.
...ale chyba nie na długo takim zostanie :-)

zdjęcia
trasa
(tomek)

0 komentarze:

Prześlij komentarz