niedziela, 27 maja 2012

II Bieg o Koronę Dąbrówki

Dziś, tj. 27 maja 2012 odbył się drugi z cyklu co-rocznych biegów o Koronę Dąbrówki. W biegu głównym wzięło udział około 236 uczestników (rok wcześniej 204). W stosunku do poprzedniej edycji zaszły dwie istotne i pozytywne zmiany. Po pierwsze wydłużeniu uległ dystans z 8,6km do równych 10km, Po drugie na potrzeby tej a także przyszłych edycji oraz dla wszystkich obecnych i przyszłych biegających w rejonie Dąbrówki i okolic wytyczona i oznakowana została oficjalna trasa biegowa "Terenowa Dziesiątka GOSiR-u" Więcej szczegółów tutaj

Dla wszystkich z Dąbrówki i okolic bieg był okazją by spotkać się we wspólnym, także rodzinnym gronie. Dopisali wszyscy; był Tomek, Ania, Monika, Jarek, Dawid oraz nowy członek naszego team'u biegowego - Łukasz.

 Ania i Tomek (bieg zespołowy)

Łukasz (czysta radość z finiszu)

Każdy z nas podszedł do biegu z różnym stopniem zaangażowania. Dla części był to także pierwszy oficjalny start na 10km. Tym większe słowa uznania należą się tym, którzy w ten jakby nie było upalny dzień dzielnie stawili czoła dystansowi, w tym w szczególności Łukaszowi i Dawidowi. Oddzielne gratulacje należą się Ani Ranoszek, która wśród kobiet zajęła pierwsze miejsce lądując na mecie z czasem 00:45:53 ex aequo z Tomkiem (00:45:51)

Na bieg przybyła również dużą część stałych bywalców sobotnich spotkań poznańskiej edycji Biegam Bo Lubię z Jackiem Książkiewiczem na czele. Aldona Lipiecka zajęła zaszczytne drugie miejsce żeńskie (00:47:29) a Jacek pomimo długiej przerwy biegowej spowodowanej kontuzją wykręcił b. ładny czas, który zgodnie z jego życzeniem pozostanie tajemnicą ;)

Oprócz biegu głównego w biegach towarzyszących wzięły udział dzieciaki startujące w 5-ciu kategoriach wiekowych na dystansach od 200 do 1000 metrów. W tym miejscu odrobina prywaty ;) Na zdjęciu poniżej w koszulce z numerem 122 stoi w towarzystwie koleżanek z klasy moja córeczka Nadia, która pilnie zastosowała się do trenerskich wskazówek taty ;)

(dziewczyny, kategoria D7)

Pogoda choć może niekoniecznie biegowa, to jednak dopisała i było wręcz piknikowo. Organizacja jak na stosunkowo małą imprezę stała na wysokim poziomie. Były medale, nagrody, punkt z wodą do picia, elektroniczny pomiar czasu i co najważniejsze - perfekcyjnie przygotowana trasa, którą zarekomendował Team Keen-On-Run ;)


Jeśli chodzi o frekwencję, to myślę, że wszyscy spodziewali się większej. Niestety w tym samym dniu, w sąsiedniej gminie (Tarnowo Podgórne) zorganizowano pierwszą edycję Biegu Lwa na dystansie półmaratonu. Organizatorom obydwu imprez niestety nie udało się dojść do porozumienia. Fakt, że to tak na prawdę dwa różne biegi. Jednak w moim skromnym mniemaniu przez wzgląd na niewielką odległość dzielącą obydwie gminy jak i fakt, że termin biegu dąbrówkowego był znany już kilka miesięcy organizator Biegu Lwa powinien bardziej rozważnie planować termin przyszłej edycji swojego biegu. Miejmy nadzieję, że za rok nie będzie podobnego problemu.

Wyniki kategorii open dostępne tutaj
Garść zdjęć tutaj oraz tutaj

Zapraszamy za rok.
(witek)

piątek, 11 maja 2012

Rzeźnicki sprawdzian w górach Kamiennych


W dniach 3-4 maja wybraliśmy się na długo planowany wyjazd w Góry Kamienne, gdzie zamierzaliśmy przeprowadzić przed-rzeźnicki sprawdzian. Główne cele to oprócz zweryfikowania naszej formy i zgrania także test sprzętu (w tym przede wszystkim butów biegowych, plecaków itd.) oraz prowiantu i odżywek. Jeśli chodzi o pogodę, to jak na bieg było ciepło (22 C) i słonecznie z tego też powodu prawdziwą przyjemność z biegu czerpaliśmy w lesie. Za to na ostatnich 7-8 km trafiła nam się solidna burza z deszczem. Dało nam to sposobność by wypróbować nasze kurtki przeciwdeszczowe. Zgodnie z rzeźnickimi założeniami staraliśmy się biec tylko zbiegi oraz tam gdzie teren był równy. Podbiegi traktowaliśmy dynamicznym marszem. 

Trasa wiodła poprzez 6 okolicznych szczytów a sam schemat i profil trasy wyglądał następująco:

Unisław Śląski
Dzikowiec (652 m n.p.m)
Lesista Wielka (851 m n.p.m)
Boguszów-Gorce
Dzikowiec (652 m n.p.m)
Unisław Śląski
Stożek Wielki (841 m n.p.m)
Stożek Mały (750 m n.p.m)
Sokołowsko
Andrzejówka (796 m n.p.m)
Rybnica Leśna
Unisław Śląski

Jeśli chodzi o prowiant, to zabraliśmy ze sobą tradycyjne buły z dżemem, kabanosy i garść słodyczy. Do picia natomiast zabraliśmy w drogę Vitargo Electrolite. Zarówno suchy jak i mokry prowiant zdały egzamin wzorowo (ehh... ta buła na 20 km :) Z rzeczy bardziej przypadkowych na przystanku w Boguszowie-Gorcach pochłonęliśmy po puszcze koli, a na 30 km w schronisku Andrzejówka oddaliśmy się delektowaniu czeskiego piwka. Cudowne właściwości regenerujące obydwu trunków znane są na obydwu półkulach :) Najważniejsze ponadto, że na trasie obyło się bez kolek i innych sensacji żołądkowych. 

W kwestii butów udało nam się upewnić co do konkretnych modeli. Tomkowi świetnie leżą Salomon Crossmax zaś ja pobiegnę w Brooks Cascadia 7

Reasumując biegło się świetnie i pomimo redukcji kilometrarzu obydwoje stwierdziliśmy całkiem spory zapas energii na kolejne 40km.

Na koniec kilka danych liczbowych:
Całkowita długość trasy to 39km
Efektywny czas ruchu: 4h26min
Średnie tempo: 8:03 min/km
Suma przewyższeń: 1030m

Zapis trasy Garmin Connect
Całkiem spora ilość zdjęć z naszej wyprawy dostępna tutaj
(witek)

wtorek, 24 kwietnia 2012

Obóz biegania naturalnego (20-22/04/2012)



Team Keen-On-Run melduje powrót z weekendowego wyjazdu na obóz Biegania Naturalnego. Nasza przystań mieściła się w malowniczo położonym ośrodku szkoleniowym Uniwersytetu Przyrodniczego zlokalizowanym w samym sercu Puszczy Zielonka. Organizatorem i głównym pomysłodawcą obozu był znany z portalu bieganie.pl Jacek Ksiąszkiewicz (pseud. Yaccol), którego można również spotkać na poznańskich zgrupowaniach Biegam Bo Lubię (BBL) odbywających się każdej soboty na stadionie Olimpii, na które skądinąd serdecznie zapraszamy.

Na wyjazd ów czekaliśmy z utęsknieniem;) Biorąc pod uwagę nasze ostatnie „naturalistyczne” zapędy biegowe oraz dość duży zwrot w kierunku warsztatu i techniki biegu obóz ten spadł nam jak z nieba. Dość powiedzieć, że jak tylko pojawiła się o nim informacja na stronie bieganie.pl bez większego namysłu postanowiliśmy zgłosić nasz udział. 
W pięćdziesięcio kilometrową trasę dzielącą naszą „ukochaną” Dąbrówkę od centrum Puszczy Zielonka postanowiliśmy wybrać się rowerami. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Trafiliśmy świetną pogodę, był czas na porządną ”śmiechawę” no i co ważne udało nam się po raz drugi trafić do naszej kultowej już cukierni na Ostrowie Tumskim, której absolutnie doskonałe drożdżówki polecamy!


W zgrupowaniu wzięło udział łącznie 8 osób. Było więc kameralnie, co oznacza, że trener mógł spokojnie przyglądać się postępom każdego z nas.  Każdy dzień zaczynaliśmy zgodnie z planem, czyli krótkim rozruszaniem, po którym odbywał się trening zasadniczy, zaś po obiedniej sjeście miał miejsce trening uzupełniający. Wieczory poświęcaliśmy na podsumowanie aktywnego dnia połączone z małym „świętowaniem” w obozowy gronie. Był czas na dodatkowe pytania, analizę wideo czy choćby masaże utrudzonych mięśni. 


Podczas treningów mieliśmy okazję bliżej przyjrzeć się wizji szkoleniowej Jacka, która jak to w bieganiu naturalnym mocno koncentruje się przede wszystkim na rytmice i pozycji biegowej (ach te spinki i sprężynki;), odpowiednim rozciąganiu i treningu siłowym. A wszystko po to by w najbardziej efektywny sposób wykorzystać nasze łańcuchy kinetyczne redukując tym samym właściwy ruch i wysiłek biegowy do niezbędnego minimum. Samego biegania było natomiast mało. Jeśli ktokolwiek nastawiałby się na w kilkunasto-kilometrowe wybiegania mógłby być mocno zaskoczony. Dystanse, które pokonywaliśmy (w tym przecudny 10-kilometrowy „bosak” w lesie), miały na celu niejako „na żywca” weryfikować nasze postępy i założenia treningowe.
Oddzielny wątek to buty w bieganiu naturalnym. Jacek jest bowiem uznanym autorytetem w dziedzinie tuningowanego obuwia, którego zadaniem jest przede wszystkim uwalniać nasze stopy a co za tym idzie ułatwiać naturalne bieganie ze śródstopia. Jego autorskie projekty, polegające na daleko posuniętych modyfikacjach istniejącego obuwia znalazły uznanie w całej Polsce a ich realizacją chwali się na forum bieganie.pl – ot choćby tutaj. Na obozie można było osobiście przymierzyć takie cuda ;)

W drogę powrotną z obozu udaliśmy się naszymi rowerami. Tym samym pokonaliśmy nimi okrągły dystans 100 km. Nasz pobyt na obozie jednogłośnie uznajemy za udany. Szkoda tylko, że zabrakło konkretnego i zorganizowanego czasowo wykładu, na którym moglibyśmy odnieść cykl szkoleniowy Jacka do etiopskich źródeł i konkretnych rezultatów a także postarać się o symulację przykładowego planu treningowego, którego ułatwiłby przesiadkę z biegania „tradycyjnego” na bieganie naturalne. Z przyczyn od nas niezależnych nie doszło do skutku również ognisko :( Powyższe uwagi należałby traktować jako sugestie na przyszłość. Reasumując było wesoło, poznaliśmy ciekawych ludzi i co najważniejsze udało się poszerzyć naszą biegową wiedzę o nowe doświadczenia, które teraz pozostaje wdrożyć w nasz indywidualny cykl treningowy i weryfikować postępy na sobotnich spotkaniach BBL ;) Czekamy na kolejny podobny obóz, który mamy nadzieję odbędzie się jakoś wkrótce…

Zapraszamy do obejrzenia przezabawnego komiksu zdjęciowego autorstwa Jacka tutaj 

A na koniec mała próbka wspólnego biegu naturalnego w wykonaniu m.in. Keen-On-Run

(witek)

środa, 11 kwietnia 2012

5km w biegu Wielkanocnym


Będąc w Wałbrzychu skorzystałem z okazji by wziąć udział w czternastej już edycji biegu, który rok rocznie odbywa się tam w świąteczny poniedziałek. Impreza pod nazwą Biegu Wielkanocnego organizowana jest przez prężnie działający w rejonie wałbrzyskim WKB Podzamcze. Bieg odbywa się na obszarze osiedla Podzamcze a idea jaka mu przyświeca, to spalenie nadmiaru kalorii nagromadzonych podczas świąt. Chociaż sama trasa jest bardzo mało zachęcająca (bieg wiedzie 600 metrową pętlą chodnikową), to sama atmosfera i organizacja stoi na dobrym poziomie.

Nic jednak nie równa się zaskoczeniu jakie doznałem pojawiwszy się na miejscu. Otóż jak spod ziemi pojawili się tam czterej czarnoskórzy biegacze! Dałbym 3 szanse ale zagadnęlibyście za pierwszym razem skąd do nas przyjechali... Oczywiście z Kenii - nie mogło być inaczej ;) Okazało się, że panowie w tamtejszych górkach mają od jakiegoś czasu swoje treningi i aktywnie przygotowują się do zawodów. 

Ostatecznie na starcie biegu głównego stanęło 72 zawodników. Wielu miało apetyt na wygraną, ale Kenijczycy nie pozostawili złudzeń nikomu. Na metę wbiegli razem, zaś najlepszy z nich miał czas 0:15:59. Pierwszy Polak  (Patryk Łazarski) wbiegł z czasem 0:16:33. Mnie udało się bieg skończyć na 24 miejscu  czasem 0:18:25 (byłem siódmy w swojej kategorii wiekowej).

Po biegu było ognisko, kiełbaski i piwo, które można było zakupić w lokalnym barze "U Stasia", który notabene był współorganizatorem całego zamieszania ;)

Jeśli jest ktoś zainteresowany wynikami to zapraszam na stronę WKB Podzamcze
Garść zdjęć tutaj
(witek)

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

II Bieg o Koronę Dąbrówki

"Bieg o Koronę Dąbrówki" to cykl imprez, z których pierwsza edycja odbyła się przed rokiem. Na starcie biegu głównego stanęło wówczas ponad 200 biegaczy i biegaczek co jak na debiut było liczbą imponującą. Tegoroczna edycja obędzie się 27 maja na wydłużonym do 10 km dystansie. Jest to dla nas impreza szczególna gdyż poprowadzona duktami leśnymi, na których spędzamy setki godzin wylewając hektolitry potu i ścierając kolejne pary obuwia biegowego. To właśnie tu, w zakrzewskich lasach zaczęliśmy przygodę z bieganiem i zakosztowaliśmy biegania naturalnego. Obecność w ostatni weekend maja jest dla nas wręcz obowiązkiem, ale także okazją do spotkania ze znajomymi, sąsiadami i spędzenia czasu w miłej atmosferze  na pikniku. W ramach imprezy zaplanowane są także biegi dla dzieci a także marsz nordic walking.
Szczegóły i zapisy tutaj
Wyniki i galerie zdjęć I biegu o Koronę Księżnej Dąbrówki tutaj


piątek, 6 kwietnia 2012

Poznań Półmaraton - spóźniona relacja



Pobudka 6:30 rano, chłodno - temperatura zaledwie 4 stopnie C, deszczowe chmury i ten wiatr...Wystarczyło by niejednemu odebrać ochotę do pobudki i wyjścia z domu. Nikt jednak pogody pod półmaraton nie dobiera i trzeba biec choćby "zrywało dachy". Pozostało ruszać i mieć nadzieję, że pogoda do godziny 10:00 zdoła się jednak poprawić. Jak bowiem w takich warunkach bić życiowe rekordy?

Na Maltę dojechaliśmy chwilkę po 08:00. Zdecydowaliśmy pozostać jeszcze chwilę w aucie i zza szyb poobserwować jak pojawiają się nowi uczestnicy a organizatorzy czynią ostanie przygotowania przed startem. Chwilę przed 09:00 zrobiło się na prawdę nieciekawie.  Niebo zasnuły ciemnie chmury, zawiało jeszcze mocniej i posypał się śnieg...  Na szczęście nie trwało to długo, w końcu udało nam się wypełznąć z auta i już w strojach startowych ruszyć na rozgrzewkę.

W miejscu startu tłumy a my ustawiliśmy się tam, gdzie nasze miejsce - w sektorze na 1:30 czyli bezpośrednio za dygnitarzami w startówkach:) Aura tymczasem spłatała wszystkim bardzo miłego figla. Wyszło słońce, wiatr zelżał a temperatura poszła w górę o kilka stopni. Wyglądało tak, jakby "ten Ktoś" u góry wcisnął na konsoli klimatycznej guzik z napisem "idealna pogoda biegowa". Jeszcze tylko mały dylemat odnośnie tego kiedy mam nacisnąć przycisk start w Garminie (wyszło na to, że razem ze strzałem startera) i... ruszyliśmy.  Zgodnie z naszym postanowieniem zdecydowaliśmy się biec na wirtualnego partnera w Garminie kontrolując jednocześnie pozycję baloników. Wiedzieliśmy, że aby dobiec na choćby 1:29:30 czeka nas albo ciągły bieg w tempie około 4:15 albo progresywnym, co w teorii pozwoliłoby nam zacząć nieco wolniej (choćby 4:20) by po około 5 km stopniowo cisnąć na gaz. Wyszła hybryda... Mimo, iż staraliśmy się kontrolować tempo, to po pierwszych 7-8 km okazało się, że mamy około 50-60 metrów przewagi na naszym wirtualnym "kolegą" w zegarku.

Taki stan utrzymywał się do około 10km, kiedy to zupełnie niespodziewanie balony na 1:30 zrównały się z nami. Muszę przyznać, że byłem nieco zaskoczony. Wydawało mi się, że trzymaliśmy równe tempo a tymczasem musieliśmy naturalnie zwolnić na ostatnim podbiegu. I wtedy stało się coś, co do dziś nie daje mi spokoju... Albo w przypływie endorfin i adrenaliny albo ciągnięty strachem, że może się nie udać bez słowa zacząłem cisnąć do przodu; byle przed balony. Wówczas tego nie wiedziałem, ale już wtedy nasz plan biegu zespołowego legł w gruzach. Do samej mety obejrzałem się za siebie tylko raz by sprawdzić czy Tomek ciągnie za mną. Niestety straciliśmy się z oczu...

Dalszy bieg odbył się "w samotności" i niewiele z tego etapu pamiętam. Wiem, że gdzieś za mną co pewien czas odzywały się donośne okrzyki pacemakerów zagrzewających ludzi by nie zwalniać. Kiedy ich głosy się zbliżały ja podkręcałem tempo. Czułem  się jak na jakimś obozie wojskowym, gdzie zacietrzewiony kapral pogania szeregowców. Przed oczami stanęły mi obrazy z takich filmów jak "Full Metal Jacket" czy "Band Of Brothers"


To był jakiś koszmar... Pamiętam, jak mijałem miejsce, w którym niespełna pół roku wcześniej podczas poznańskiego maratonu złapały mnie potężne skurcze. Pomyślałem - "A co się stanie jak znów mnie dopadną?" Nic takiego na szczęście się nie stało. Zamiast tego przyszedł ostatni kilometr i ostateczna walka o utrzymanie tempa. Tam wreszcie dopadły mnie te wredne balony a raczej ich przedni "odłam". Kątem oka i w oddali widziałem koniec Malty i metę. "O rany - przede mną jeszcze cała jej długość! Kto wymyślił tę głupią liczbę 21 097,5 m? Gdzie jest Tomek?" Usłyszałem: "- Widzę tu znacznie lepsze czasy niż 1:30!" To był pierwszy z pacemakerów, który mijał mnie wraz z gromadą tych, którzy postanowili pocisnąć na ostatnim kilometrze. Przez moment nawet udało mi się dotrzymać im tempa. Tylko prze moment, bo nieoczekiwanie okazało się, że wbiegłem "na wieloryba". Na tym ostatnim podbiegu, tuż przed skrętem z głównej ulicy w kierunku jeziora nogi zatrzeszczały jak deski szkunera. Czułem, że moje łydki zaraz eksplodują. Na kolejnych 200-300 metrach desperacko trzymałem się ostatnich niedobitków z grupy 1:30. Kiedy na ostatnich metrach zbiegałem do mety zegar tykał 1:29:57, 58, 59... 1:30:02. I tyle wyniósł mój czas brutto (netto 1:29:54). Tomek wbiegł 19 sekund po mnie z czasem brutto 1:30:21 (netto 1:30:13).

Do odgwizdania pełnego sukcesu zabrakło bardzo niewiele. Trudno w tej chwili spekulować czy udałoby się gdybyśmy trzymali się pierwotnych założeń zdając się na wirtualnego i stopniowo odrabiając straty? Czy udałoby się nie tylko dotrzymać należytego tempa albo nawet wspólnie przegonić balony? Dlaczego Tomek nie pocisnął wtedy za mną? Zabrakło doświadczenia czy zgrania? Wiele z tych pytań pozostaje bez odpowiedzi. Chociaż bieg zespołowy nie wypalił do końca a oficjalne czasy brutto nie okazały się być poniżej wymarzonego 1:30 to jakby nie było zabrakło tak niewiele a każdy z nas zrobił w ten dzień swoją życiówkę. Tomek poprawił swój ostatni rezultat o 3 minuty ja jako jeszcze "świerzynka" aż o 14 minut. Dla mnie była to też kolejna lekcja, podczas której wirtualny tym razem nauczyciel grubą kreską podkreślił na tablicy zdanie: "Sport uczy pokory".

PS.
Choć nie udało się z "Maltanami" już za kilka miesięcy powalczymy z Gryfami w Szczecinie i tam jestem pewien, że połamiemy im te krzywe dzioby ;) Przez całą imprezę towarzyszył nam Daniel, który napstrykał dla nas fajne zdjęcia dostępne tutaj i tutaj. Oficjalne wyniki zaś znajdziecie tutaj.
(witek)

Wczesno-wiosenne przebieżki w Wałbrzychu


Mój kwietniowy krótki powrót do Wałbrzycha to także wspaniała okazja do powrotu na tutejsze szlaki górskie. Mimo iż moje mięśnie nie doszły w pełni do siebie po poznańskiej połówce, to dziś rano wbrew chłodnej aurze postanowiłem zrobić sobie lekki bieg w pierwszym zakresie. Warto było nie tyko dla samych endorfin ale może i przede wszystkim dla tych przecudownych wąskich, leśnych ścieżek tu i ówdzie najeżonych kamieniami i wystającymi korzeniami, technicznych zbiegów i podbiegów a także głębokich jarów oraz wąwozów. Ach, gdybyśmy w Poznaniu mieli takie "górki"...
Na bieg założyłem parę Minimusów od New Balance'a - butów, w których cały czas pilnie uczę się trudnej techniki biegu na śródstopiu. Pomimo mokrego i śliskiego podłoża doskonale zdały test przyczepności a ich lekkość dodała całemu biegowi żwawości; skąpe i niskie pobicie zapewniło na prawdę wyborne czucie podłoża. Nie bez kozery uznane zostały za jeden z najlepszych modeli minimalistycznych do biegania w terenie. Stanowczo polecam ;)
11 kwietnia odbędzie się tutaj co-roczny bieg Wielkanocny organizowany przez Wałbrzyski Klub Biegacza "Zamek Książ". Dystans zaledwie 5 km i to po pętli 600 metrów ale cóż - skoro już tu jestem... Za to 14 i 15 kwietnia startuje tutaj IX Biegowy Turniej Rycerski, w ramach którego odbędą się dwa biegi na 5 km i 10 km. Są o tyle ciekawe, że pierwszy z nich kończy się wbiegiem na 5 piętro zamku Książ (do pokonania 200 schodów) drugi zaś to rasowy bieg terenowy po ścieżkach okolic ruin starego zamku Książ. Więcej o wymienionych imprezach można poczytać na stronie WKB Idol

Garść zdjęć z dzisiejszego biegu tutaj
(witek)

środa, 4 kwietnia 2012

Obóz "Biegania Naturalnego"


Zainteresowanych tematem biegania naturalnego i wszystkiego, co się z nim wiąże zachęcamy do wzięcia udziału w jedynym w swoim rodzaju obozie biegowym organizowanym przez Jacka Ksiąszkiewicza znanego jako Yacool z portalu bieganie.pl. Obóz odbędzie się w terminie 20-22 kwietnia w pod-poznańskiej Puszczy Zielonce. Koszt: 390 zł/ os. (obejmuje noclegi, pełne wyżywienie, wykłady, zajęcia sportowe, ubezpieczenie NNW na czas trwania obozu) a w planach m.in.:

- treningi techniczne zorientowane na bieganie naturalne
- wykłady,
- warsztaty tuningu butów biegowych
i wiele innych ciekawych atrakcji

Dla nas i dla wielu spośród Was może to być niepowtarzalna okazja do tego by nie tylko zawiązać nowe znajomości ale przede wszystkim zaczerpnąć z doświadczenia Jacka, który w moim skromnym mniemaniu zasłużył na miano polskiego guru techniki biegowej i biegania naturalnego w ogóle.

Zapraszamy do zapoznania się ze szczegółami bezpośrednio na portalu bieganie.pl pod tym linkiem
Informacje dodatkowe udzielają także: yacool144@gmail.com i Agata Dziubałka (tel. 0605 239 748)

sobota, 31 marca 2012

Przed-rzeźnicka wróżba

Team Keen-On-Run będąc w obawie o efektywność swoich rzeźnickich przygotowań zwrócił się w stronę czarnej magii i postanowił zasięgnąć rady nie byle kogo, bo najsłynniejszej polskiej wróżbitki Gertrudy Bzibziak znanej z tego, że wróży z pośladków i psich pępków. Wróżba okazała się z jednej strony pomyślna z drugiej zaś napełniła nasze serca grozą. Zgodnie z tym co usłyszeliśmy na metę dotrzemy cali i zdrowi. "Łamiąc" 8 godzin uplasujemy się czołówce wszystkich team'ów! Nic nie ma jednak za darmo - na metę bowiem dotrzemy susi i powykręcani jak patyki. Ten wspaniały rezultat opłacimy ciężkimi kontuzjami a nasze ciała postarzeją się o 30 lat! Komputerowy symulator wizerunkowy wypluł te dwa zdjęcia:


Na chwilę obecną jesteśmy na etapie głębokich rozważań, których celem jest gruntowne przemyślenie naszego udziału w tej imprezie :(
(witek)

piątek, 30 marca 2012

5 Poznań Półmaraton - ostatnie odliczanie


Już za dwa dni team Keen-On-Run stanie na starcie piątej edycji poznańskiego półmaratonu. Udział w tej imprezie to dla nas po pierwsze sprawdzian szybkościowy a po drugie okazja do bicia ostatnich rezultatów na tym dystansie, które osiągnęliśmy podczas półmaratony Gryfa w Szczecinie (Tomek 1:33 a ja 1:44). Nasz zamysł jest zatem prosty i konkretny - zejść poniżej 1h 30min. Cel wspólny a jego osiągnięcie potwierdzi zwyżkę formy i skuteczność naszych przed-rzeźnickich przygotowań, które trwają nieprzerwanie od jesieni. 
Bieg ten Keen-On-Run ma zamiar odbyć ramię w ramię, wspierając się nawzajem i mobilizując poprzez cykliczne zmiany w prowadzeniu - trzeba się bowiem wprawiać w rytm biegu drużynowego! Przed nami w zasadzie już tylko pozapinanie wszystkiego na ostatnie guziki, doszlifowanie strategii i uzupełnienie zasobów glikogenu w mięśniach :) Miejmy nadzieję, że na trasie uda nam się utrzymać należyte tempo tak by po biegu odlecieć na fali świętowania. 

Przy tej okazji prezentujemy nasze nowe stroje biegowe przygotowane specjalnie na tę okazję czyli koszulki i własnoręcznie tuningowane Kalenji Ekiden 50, które postanowiliśmy poddać maratońskim testom.






środa, 21 marca 2012

Runner's World Saucony TrailBlazer


Daniel, trzeci z naszego teamu biegowego weźmie udział w bardzo ciekawym biegu trail-owym Runner's World Saucony TrailBlazer, który odbędzie się 12 Maja 2012 na dystansie 10km w lasach Bedgebury Forest Estate w południowo-wschodniej Anglii (hrabstwo Kent). Dla Daniela będzie to pierwszy sprawdzian biegowy od czasu, kiedy zakończyły się jego kontuzyjne zmagania. Sam wyścig jest jedną z trzech imprez (każda o podobnym charakterze), które odbywają się na przełomie maja i czerwca w różnych częściach Anglii i wchodzą w cykl Wyścigu Szczurów (Rat Race Production).   Liczymy na rzetelną relację ze startu i życzymy rzecz jasna "życiówki"

Strona biegu
Trasa
(witek)

niedziela, 18 marca 2012

Ósma Maniacka Dziesiątka



Ósma Maniacka Dziesiątka odbyła się 17 marca 2012 roku. Do biegu zarejestrowało się 2134 osoby z czego faktycznie udział wzięło 1938 zawodników (dla porównania w zeszłorocznej edycji 1433 zawodników). Jak na imprezę tego formatu wynik na prawdę imponujący. Rok rocznie powiększająca się liczba startujących niewątpliwie dobrze świadczy o samym biegu, jego lokalizacji a także potwierdza nienaganną organizację oraz rzetelne wsparcie medialne i sponsorskie.

Jeśli chodzi o mnie, to był to mój pierwszym start w tej imprezie oraz drugi oficjalny bieg na Malcie w ogóle (pierwszy miał miejsce 1 stycznia tego roku w ramach Biegu Sylwestrowego). Z ciekawością więc wyczekiwałem dnia zawodów obserwując jak powiększa się lista startowa. Sam bieg dla mnie miał być sprawdzianem szybkościowym a za cel odważnie obrałam sobie "złamanie" czterdziesto-minutowej, magicznej bariery na tym dystansie. Z uwagi na intensywne przygotowania do Biegu Rzeźnika nasz plan treningowy uległ jakiś czas temu istotnym modyfikacjom polegającym na zredukowaniu w nim treningu szybkościowego na korzyść elementów siłowych i wytrzymałościowych. Z tego też powodu obawiałem się czy mój ambitny plan nie okaże się niewypałem...

Na starcie, jak to na starcie - tłoczno... Biegaczy podzielono na cztery sektory efektem czego trafiłem do tego oznaczonego literą C lądując w dość znacznej odległości od linii początkowej. Bieg rozpoczął się z drobnym opóźnieniem. Początek (z uwagi na ciasnotę) to mozolne przesuwanie się do przodu. W końcu jednak i ja znalazłem się na linii startu i uruchomiwszy Garmina - ruszyłem do przodu. Już wówczas wiedziałem, że jeśli za chwilę nie będę miał więcej swobody - mój wielki plan szybkościowy spali na panewce i to na samym początku biegu. Desperacko szukałem miejsca gdzie mógłbym się rozpędzić i na szczęście znalazłem - chodnik na uboczu :) Od teraz rozpoczęła się moja gonitwa z czasem. Znałem swoje możliwości; wiedziałem, że na treningach bez problemu udawało się trzymać tempo 4:40 i 4:30 przez nawet więcej niż 10km. Tutaj miałem przy sobie dodatkowego sprzymierzeńca, naturalny i legalny doping, królową nadnerczy - Adrenalinę ;) Pierwsze 2-3km to w większości delikatny zbieg w dół, dzięki czemu udało się uzyskać  tempo w okolicach 3:50. Oby tylko utrzymać je do końca... Oficjalny czas osiągnięty na półmetku  wyniósł jak się później okazało dokładnie 00:20:07. Teraz pozostało już tylko pilnować tempa i liczyć na to, że ewentualną różnicę odrobię finiszując na ostatnich dwóch kilometrach. Plan może by i wypalił gdybym wówczas wiedział, że jestem odrobinę za wyznaczonym celem. Ja jednak wspaniałomyślnie ustawiłem swojego Garmina w ten sposób by pokazywał samo tempo na kilometr. Na kolejnych 3 kilometrach moje tempo spadło z 3:50 do 4:00. Wiedziałem i czułem, że zaczynam powoli słabnąć. W moje myśli wkradło się zwątpienie, powoli zaczynałem zdawać sobie sprawę z ogromu wysiłku jaki mimo niewielkiego już dystansu będę musiał włożyć by nadrobić stracone sekundy a może i minuty... Dziewiąty kilometr to tempo 4:16. Tutaj - walcząc ze zrezygnowaniem i zmęczeniem - straciłem najwięcej... Zegarek zadrżał na mojej ręce. Wiedziałem, że do mety pozostał ostatni kilometr. "Jak finisz, to finisz; musi być szybciej" - pomyślałem i bez względu na końcowy rezultat przyspieszyłem. Kiedy wbiegałem na metę tempo znów wyniosło 3:50. Niestety za późno... 

Oficjalny czas netto jaki osiągnąłem wyniósł 00:40:25 przy średnim tempie na całym dystansie 4:02. Wśród 1938 startujących zająłem 227 miejsce (byłem 79 w mojej kategorii wiekowej i 217 wśród mężczyzn). Ponieważ znalazłem się wśród pierwszej 500-tki biegaczy otrzymałem srebrny medal :)

Epilog ;) 
Nie pamiętam kiedy ostatnio czułem tak potworne zmęczenie :) Wiedziałem, że tego dnia dałem z siebie wszystko. Po chwili wytchnienia pojawiła się także ogromna radość. Do "złamania" tej upragnionej czterdziestki zabrakło przecież niewiele, bo raptem 24 sekundy. A co najważniejsze pobiłem swój ostatni nieoficjalny rezultat na tym dystansie aż o 3 minuty! Podczas zawodów towarzyszyła mi moja kochana rodzina, której za wsparcie i wytrwałość serdecznie dziękuję!

Koniec biegu okazał się początkiem świętowania. 17 marca, to przecież dzień św. Patryka - święto, które rok rocznie staram się hucznie obchodzić. Do tego jeszcze życiówka na 10km i mamy podwójną okazję do świętowania! Ten wieczór należał zatem do Keen-On-Run. Spędziliśmy go w poznańskim Irish pubie Tanner's, którego właścicielem jest mój serdeczny kumpel z lat studiów. Był Guinness, muzyka na żywo, gwar i dużo rozmów nie tylko o bieganiu. Do domu wróciliśmy o 4 nad ranem a z naszej eskapady zachowało się poniższe zdjęcie ;)


Wyniki z biegu dostępne tutaj
Garść zdjęć tutaj
I jak zwykle zapis trasy z Garmin Connect

(witek)

wtorek, 13 marca 2012

Chwile warte biegu #3


No proszę - w naszym dąbrówkowym lesie jest nawet miejsce, gdzie strudzony biegacz czy spacerowicz może usiąść i w spokoju obejrzeć choćby swój ulubiony program telewizyjny. W godzinach wieczornych wyświetlane są następujące filmy: "Mroczny Rycerz", "W Ciemności", "Faceci w Czerni", "Tańcząc w Ciemnościach" oraz hit tego lata "Ultra-maraton w czołówce". Ktoś chyba poczył wiosnę i postanowił na jakiś czas wyprowadzić się z domu... Zastanwiam się kiedy w pobliżu zostanie zainstalowana wanna na deszczówkę i lodówka (słyszałem, że w sprzedaży pojawiły się modele napędzane energią z wyładowań atmosferycznych). Dalszy komentarz zbyteczny...
(witek)

niedziela, 11 marca 2012

Biegać naturalnie



O tzw. bieganiu naturalnym (ang. "barefoot running"), bieganiu boso lub w obuwiu bez amortyzacji słyszy się coraz więcej. Informacje zdające się potwierdzać jego zalety dostarczają nauka (od prehistorii po fizjologię), słynne i tajemnicze plemię Tarahumara i coraz większa ilość portali internetowych pośrednio i bezpośrednio związanych z tym tematem. Jak wiele nowych odkryć i doniesień tak i wiele wokół nich kontrowersji... Jak bowiem cały biegowy świat (od projektantów obuwia, sztaby trenerskie i fizjoterapeutyczne po samych biegający) przekonać, że dotychczasowe rozwiązania polegające stosowaniu kosmicznych technologii i rozwiązań okazują się być niepotrzebne; wręcz szkodliwe, kontuzjogenne i w końcu - wbrew naturze? Sam Leonardo da Vinci powiedział "Ludzka stopa jest machiną o mistrzowskiej konstrukcji oraz dziełem sztuki". Te słowa świetnie oddają geniusz natury, która stworzyła układ mechaniczny składający się z 26 kości, 32 mięśni i ścięgien oraz 107 więzadeł! Od zarania dziejów człowiek używał, eksploatował czasem wręcz zmuszał ów doskonały organ do nieludzkiej pracy i wysiłku. To nie kto inny jak człowiek na boso lub w skromnych ciżemkach tropił i gonił zwierzynę, przemierzał bezkresy i pustkowia w poszukiwaniu pożywienia, wody lub miejsca, w którym mógłby się osiedlić. Mówi się, że człowiek (dzięki nabytej w toku ewolucji) naturalnej zdolności chłodzenia jest w stanie na pustkowiu zabiegać każde zwierzę. Kto wówczas myślał o bieganiu "z pięty" czy "z palców", pronacjach, supinacjach, płaskostopiu, haluksach i innych przypadłościach? Organizm w swojej doskonałości naturalnie adoptował się i kompensował wszelkiego rodzaju fizjonomiczne anomalie dając każdemu szanse na chodzenie, bieganie, przeżycie...
Co więc takiego stało się w ciągu ostatnich dzesięcioleci, że nagle zalecono nam używanie obuwia z tzw. amortyzacją? Skąd te wszystkie wkładki, pianki, wsparcia, kontrole trakcji? Czymże zasłużylimśmy sobie na takie kuriozum? W moim mniemaniu odpowiedź jest prosta. Te przedziwne rozwiązania zawdzięczamy naszemu lenistwu i z dekady na dekadę coraz bardziej konsumpcyjnemu wzorcowi zachowań. Zredukowaliśmy dynamikę życia do niezbędnego minimum. Pracę, którą do tej pory musieliśmy wykonywać sami zleciliśmy maszynom. W rezultacie obrośliśmy w tłuszcz, stając się dla naszych stóp fizyczną łamigłówką a dla przyszłych pokoleń architekami próżniactwa i wygody. Zamiast dać szansę naszym organizmom, szkieletom dalej adoptować się do indywidualnych uwarunkowań (w tym także środowiskowych) my zrobiliśmy coś, co do dziś robimy najlepiej - udaliśmy, że problemu nie ma, zamietliśmy śmieci po dywan; wymyśliliśmy nowy, ewolucyjny typ obuwia z amortyzacją i zarobiliśmy na tym ogromne pieniądze. Jakże naturalnie, prawda?
Skoro przeglądamy na oczy, czemu nie zawrócić? Czemu już dziś nie wyrzucić wszystkich butów w kąt i wybiec boso na ulicę? Niestety nic tutaj nie da się załatwić szybko. Świat projektantów i producentów obuwia potrzebuje czasu adaptacji i wsparcia ze strony nauki; dowodów na coś, w co kiedyś w ogóle nie trzeba był wierzyć. Lata zaniedbań sprawiły, że musimy na nowo nauczyć swoje stopy bliskiego kontaktu z podłożem. Nie traktujmy tego jak zesłania do kolonii karnej. Postarajmy się by zmiany zachodziły stopniowo i sukcesywnie, chodźmy jak najwięcej boso, wybierajmy tzw. obuwie przejściowe, które pomoże nam przyzwyczaić stopy i nieużywane w takim stopniu partie mieśni nóg do nowych warunków. Niech stanie się to dla nas przygodą. Wszystko bowiem wskazuje na to, że stoimy na progu rewolucji, której początki zaczynają się tu i teraz!

Zalety biegania naturalnego:
- wykształcenie bardziej naturalnego chodu i wzmocnienie mięśni, ścięgien, wiązadeł stóp i nóg
- usunięcie wsparcia pod piętą pozwala na swobodne skracanie i rozciąganie się ścięgna Achillesa oraz mięśni łydek co bezpośrednio wpływa zmniejszenie występowania zjawiska kontuzji czy przetrenowania
- biegacze uczą się lądować na śródstopiu a nie jak dotychczas na pięcie. Takie bieganie zostało niejako wymuszone przez konstrukcję butów, która poprzez zastosowanie amortyzacji wymusiła różnicę w poziomach podeszwy pod piętą względem czubka. Lądując na pięcie w rzeczywistości działamy hamulcem naciskanym z każdym naszym krokiem. Biegnąc efektywnie lądujemy na śródstopiu; sprawiamy, że krok stawiamy łagodnie, lekko i płynnie. Kiedy stopa ląduje na ziemi łuki naszego śródstopia w naturalny sposób amortyzują uderzenia.

Wady biegania naturalnego:
- przeciwnicy często mawiają: po co naprawiać coś co nie jest zepsute? Jeśli nie masz problemów lub nie doskwierają Ci bóle, to po co cokolwiek zmieniać?
- zbyt mała ochrona stopy. Podeszwy w butach chronią nas przed zetknięciem z ostrymi zanieczeszczeniami czy krawędziami takimi, jak szkło, kamienie, skały, gwoździe, kolce i inne. Zapewniają też ochronę przed wilgocią i mrozem
- ryzyko naciągnięcia ścięgna Achillesa i przeciążenia łydek. Więszość z nas nie jest przyzwyczajona do chodzenia na boso, zatem bieganie bez tzw. amortyzacji doprowadzi do przeciążenia naszych mięśni i ścięgien
- ryzyko bólu podeszwowego. U częśći z nas podeszwa jest wrażliwa i delikatna. Bieganie boso czy też w minimalistycznym obuwiu może powodować bóle podeszwowe bądź doprowadzić do zapalenia powięzi podeszwy
- bąble i pęcherze. Prawie każdy, kto zaczął biegać boso lub w obuwiu bez amortyzacji w pierwszych tygodniach zmaga się z pęcherzami i otarciami. Zjawisko to ustępuje po utwardzeniu stopy.
- wygląda się dziwnie. Wielu zacznie gapić się na Ciebie jeśli będziesz biegł boso ;)

Nie będę starał się usprawiedliwiać bądź stawać po którejkolwiek ze stron. Z jednej strony brak mi odpowiedniej wiedzy, z drugiej uważam, że najłatwiej będzie sprawdzić wszystko w praktyce. Z tego też powodu Keen-On-Run włącza bieganie naturalne w swój cykl treningowy. Pamiętając zasady o nieforsowaniu się i stopniowym przechodzeniu z obuwia ze wsparciem do obuwia "zero" będziemy starali się robić krótkie leśne przebieżki w obuwiu minimalistycznym i boso a także na bierząco informować nas o naszych poczynaniach. 

Pod poniższymi linkami znajdziecie wiele ciekawych informacji i nowości związanych z tematem biegania naturalnego (niestety większość po angielsku)


A na koniec tzw. "wisienka na torcie" - znakomity, edukacyjny materiał wideo prowadzony przez dr Mark Cucuzzella - jednego ze światowych specjalistów i ambasadorów biegania naturalnego. Polecam!



(witek)

niedziela, 4 marca 2012

Tak nam się jakoś poleciało:-)


Niedziela jest standardowo w naszym planie treningowym dniem długich wybiegań. Nie inaczej było i tym razem. Miejscem zbiórki był dworzec w Palędziu skąd pociągiem udaliśmy się do Poznania na miejsce startu naszej wycieczki biegowej. W planch mieliśmy pokonanie trasy wzdłuż Warty przez Puszczykowo i dalej terenami WPN do miejsca naszego zamieszkania Dąbrówki. Wyruszyliśmy o godz. 7:15 spod dworca Poznań Główny, szaro-burą o tej porze roku ulicą Królowej Jadwigi do punktu, w którym ma swój początek szlak prowadzący wzdłuż rzeki w stronę Mosiny. Po zrobieniu kilku zdjęć ruszyliśmy w drogę pokrytym szadzią korytem Warty w kierunku Lasu-Dębina.
Po pokonaniu tego uroczego zakątka i wiaduktu nad autostradą zatrzymaliśmy sie na planowny pierwszy postój (10km). Chwila przerwy i biegliśmy dalej pokonując najmniej atrakcyjny odcinek naszej wyprawy - tereny przemysłowe Lubonia. Niestety na 11 kilometrze zgubiliśmy szlak, czego konsekwencją było nadłożenie dodatkowych 3km. Dalsza cześć trasy prowadziła przez malownicze nadwarciańskie rozlewiska poprzecinane tu i ówdzie drewnianymi mostkami. Po dwóch godzinach biegu i pokonaniu 20km przyszedł czas na posiłek, który składał się z jakże pysznej kanapki przygotowanej przez Witka i kultowych już jabłkowych żeli energetycznych nabywanych regularnie przez nas w sklepach Decathlon. Kolejnym punktem wartym odnotowania na naszej trasie (24km) było muzeum znanego podróżnika Arkadego Fiedlera wraz z ogrodem kultur i tolerancji, gdzie w jednym miejscu można obejżeć m.in Santa Marie - słynny statek Krzysztofa Kolumba, posąg z Wysp Wielkanocnych czy samolot Hawker Hurricane MK I z dywizjonu 303. Puszczykówko miało być miejcem naszego głównego posiłku, ale poszukiwania czynnego punktu gastronomicznego spełzły na niczym. Pozostała nam konsumpcja suchych bułek, kabanosów popijanych colą na ławce pod sklepem typu społem. Smakowało wybornie!
Dalsza część trasy przebiegała przez środek Parku Narodowego tzw. graiserówką, koło dyrekcji WPN w kierunku wsi Trzebaw. Mimo, że wraz z kolejnymi kilometrami nasze tempo spadało, a krok robił się coraz mniej sprężysty próbowaliśmy sobie "dawać zmiany" co skutkowało dosyć żwaym tempem (4:30/km). Dla nas bieg móglłby się skończyć już na 38 km gdyż ostatnia dycha upłyneła w kompletnej ciszy przerywanej pytaniami typu "ile jeszcze zostało?". Kolejne kilometry to istny "asfaltowym katorżnik". Po niespełna pięciu godzinnach i 48 kilometrach zameldowaliśmy się na mecie. Było to jak na razie nasze najdłuższe wspólne wybieganie.
...ale chyba nie na długo takim zostanie :-)

zdjęcia
trasa
(tomek)

sobota, 3 marca 2012

Wiosna Panie Witku, wiosna Panie Tomku:-)


Mimo, że do końca kalendarzowej zimy jeszcze ponad dwa tygodnie już dziś mogliśmy się cieszyć iście wiosenną pogodą. Plan na dzisiejszy trening - siła biegowa (podbiegi) + ćwiczenie techniki na zbiegach.
Na miejsce naszych zmagań wybraliśmy doskonałe miejsce nie tylko dla biegaczy ale także dla miłośników MTB, jedno z najwyższych wzniesień w okolicach poznania - Dziewiczą górę. Ze względu na ograniczenia czasowe udało nam się przebiec tylko około 9km, mimo to mieliśmy poczucie dobrze wykonanego zadania. Meta naszego treningu była tym razem nietypowa, a mianowicie po pokonaniu 172 schodów staneliśmy  na szczycie 40 metrowej wieży. Na potwierdzenie tezy, że wiosna tuż tuż był piękny widok kluczy powracających ptaków na bezchmurnym niebie, liczni spacerowicze i duża zorganizowana grupa poznańskich rowerzystów. Nie mogę nie dodać,że w drodze powrotnej w aucie znanego z zamiłowania do dobrej muzyki Witka tym razem towarzyszyła nam muzyka Bruca Springsteena ;-)
Jutro niedziela,czas na dłuuuugie wybieganie.  

zdjęcia 
trasa
(tomek)

niedziela, 26 lutego 2012

Górskie zmagania

Ostatni tydzień lutego Keen-On-Run spędził w treningowym odosobnieniu :) Podczas, gdy Tomek udeptywał dąbrówkowe ścieżki ja wybrałem się potrenować w Góry Kamienne będące jednym z górskich pasm Sudetów Środkowych. Okolica nieprzypadkowa; to tutaj bowiem odbędzie się zaplanowany na kwiecień/maj ostateczny sprawdzian naszego teamu przed Rzeźnikiem.
Na miejscu aura robiła wszystko by zniechęcić do siebie. Bardzo zmienna temperatura, duża wilgotność, mgły i mżawki... Jeśli do tego dorzucić moje lekkie acz dokuczliwe przeziębienie oraz kłopoty z obuwiem (o tym później), to zrobiła się z tego mieszanka iście anty-biegowa. Zbieg powyższych i kilku innych czynników sprawi, że z zaplanowanych 4 biegów (3 krótsze i jeden długi) odbyły się dwa.

ŚLIZG NA ZAMEK

Podczas pierwszego z biegów przetestowałem ścieżki Książańskiego Parku Krajobrazowego - istnej perły okolic Wałbrzycha. To w jego granicach mieści się słynny Zamek Książ. Początek biegu to wspinaczka na sam szczyt zamkowego wzgórza (około 7km). Na górze czeka nagroda w postaci samego zamku oraz zapierających dech w piersiach widoków na przepastne wąwozy i urwiska wokół całego kompleksu.


Dalsza część trasy to wolno opadający zbieg wzdłuż malowniczo położonych parkowych ścieżek wiodących aż do samych Świebodzic - miasteczka położonego u stóp wzgórza (12km). W tamtejszej cukierni oddałem się rozkoszom konsumpcji lokalnych specjałów w postaci ślicznie wypieczonej maślanej bułeczki:) Po krótkiej uczcie udałem się w drogę powrotną. Za cel obrałem obiegnięcie wzgórza zamkowego od jego zachodniej strony. Odcinek ten to zaledwie skraj wielkiego kompleksu lasów parku krajobrazowego, po którym można wydeptać naprawdę sporo kilometrów i nie raz, nie dwa się zgubić. Teren obfituje w pagórki i liczne wzniesienia. Jest to okolica namiętnie odwiedzana przez wszystkich tych, którzy spragnieni są nie tylko wędrówki i spacerów ale także agresywnej rowerowej jady czy nawet motocross-owego szaleństwa. Istne biegowe eldorado w zasięgu "ręki" dla wszystkich Wałbrzyszan z okolic Piaskowej Góry i Podzamcza (dwóch dzielnic mieszkaniowych znajdujących się w bliskim sąsiedztwie parku). To tędy właśnie wiodła ostatnia część mojego pierwszego biegu.


Cały bieg, choć obfitował w piękne zimowe krajobrazy okazał się techniczną łamigłówką dla nóg. Mróz nocy zmienił topniejący poprzedniego dnia śnieg w iście lodową skorupę pełną dziur i nieregularności, nad którymi nie zapanowałaby żadna geometryczna formuła czy wzór. Nie było mowy o miękkim i pewnym biegu; stopy lądowały jak chciały i gdzie chciały a każdy krok stanowił nie lada wyzwanie dla mego labyrinthus. Na nic zdały się tutaj całkiem wytrawne buty (Salomon Crossmax), które choć bardzo wszechstronne i uniwersalne na lodzie naturalnie nie dawały rady a na dodatek przez całą trasę uwierały w okolicach pierwszej, dolnej dziurki wiązania (prawdopodobnie kwestia sznurowadeł). Koniec końców wymęczony i lekko obolały wróciłem "na metę".

Łącznie trasa liczyła 19km i 429m samych przewyższeń zaś pokonałem ją w "zawrotnym" średnim tempie 6.03/km.

DO CZECH I Z POWROTEM

Kolejny bieg to zaplanowane na koniec tygodnia długie wybieganie. Starałem się do niego przygotować jak trzeba. Był lokalny wywiad, prowiant, mapa, plecak i ochota na 50km. Wszystko po to, by może w odrobinę większym niż dotychczas zakresie przetestować moje rzeźnickie zapędy. Przygotowałem trzy warianty trasowe. Pierwszy dłuższy i łatwiejszy z Unisławia Śląskiego do Grzędów przez Boguszów-Gorce do Mieroszowa i z powrotem do Unisławia przez Sokołowsko. Drugi krótszy acz zdecydowanie trudniejszy z Unisławia Śląskiego czerwonym szlakiem przez szczyt Lesista Wielka (854 m n.p.m.) do Grzędów a stamtąd tą samą drogą jak w wariancie pierwszym do Mieroszowa i z powrotem do Unisławia. Trzeci - najmniej malowniczy ale być może bardziej rozrywkowy – przez Golińsk do Czech i z powrotem.

dwa pierwsze warianty trasy
Niestety już na starcie wystąpiły poważne problemy... Fatalna, deszczowa pogoda, masy topniejącego śniegu oraz jak się okazało totalnie zasypane wszystkie szalki i przejścia górskie spowodowały, że pierwsze dwa scenariusze wyprawy musiałem odłożyć na później i skoncentrować się trzecim.

Wziąłem ze sobą plecak wypełniony płynem izotonicznym Vitargo (+Electrolite), pokaźnych rozmiarów, solidną bułę z serem, kilka żeli energetycznych i paczkę sezamków. Trasa w całości asfaltowa wiodła górskimi serpentynami z Unisławia Śląskiego przez Mieroszów aż do przejścia w Golińsku, stamtąd dalej przez Starostin po czeskiej stronie do Mezimesti (15km). W Mezimesti miałem nadzieję na solidny czeski posiłek jednakże miasteczko to od czasów kiedy ukrócono szkodliwy zdaniem władz proceder handlu transgranicznego  przypomina raczej martwą osadę rodem ze spaghetti westernów. Po krótkim postoju, podczas którego skonsumowałem danie główne (bułę z serem) udałem się w drogę powrotną. Na 21km skończyło się Vitargo i to akurat na odcinku najmniej zamieszkanym. Brak płynu dał mi solidnie we znaki już na 26km, kiedy to zacząłem desperacko rozglądać się za sklepem. W dość kiepskim stanie dotarłem do Mieroszowa i tamtejszym sklepie życie uratowała mi zakupiona w pośpiechu puszka koli. Cukier i bąbelki zadziały piorunująco. W niespełna minutę byłem gotowy do dalszego biegu i jak natchniony przebiegłem kolejne 5km. Za Mieroszowem by nadłożyć kilometrów droga wiodła pętlą przez malowniczo położone uzdrowiskowe Sokołowkso (35km). Tam wypiwszy jeszcze jedną kolę (ostatnio napój ten z takim natężeniem piłem chyba z rok temu, hehe) udałem się z powrotem do Unisławia.

W drogę zabrałem ze sobą kolejną parę testowych butów (Salomon XT Wings 2). I to właśnie one a nie brzydka pogoda zdecydowały o tym, że cały bieg zaliczam do mało przyjemnych. Po 20 km zaczęły uwierać mnie okolicy środkowej części zewnętrznego łuku stopy. Dalsze kilometry to ciągłe ugniatanie wciąż tego samego miejsca odmierzane regularnym krokiem. Mimo dyskomfortu, niesiony mieszanką endorfin i adrenaliny nie ustępowałem. Za wygraną musiałem dać dopiero na samym końcu; ostatni kilometr przemaszerowałem w bólach i zrezygnowaniu. Bieg odcisnął konkretne piętno na mojej zmęczonej stopie.


Ostatecznie wyszło 40km z łącznie 653m przewyższeń ze średnią prędkością 5:55/km

Reasumując te dwa biegi dały mi sposobność do wyciągnięcia następujących wniosków:
- Forma niezła i gdyby nie buty przebiegłoby się więcej
- Nigdy nie biegać będąc przeziębionym
- Salomony, jako buty biegowe są nie na moje stopy
- Kola rulez!
Chowam je do mojego pudełka z napisem "doświadczenie"

Obydwie trasy udostępniam standardowo przez Garmin Connect:
Jak również zdjęcia – tutaj.
(witek)

środa, 15 lutego 2012

III Maraton Gór Stołowych


Team Keen-On-Run oficjalnie na liście startowej 3-go Maratonu Gór Stołowych! Impreza - chodź bardzo młoda - już zyskała rangę kultowego biegu górskiego. Dość powiedzieć, że od chwili rozpoczęcia zapisów (noc 15 lutego) do godziny 10:00 rano tego samego dnia na liście startowej pojawiło się 90 zgłoszeń (limit wynosi 500). Trasa wiedzie wzdłuż najpiękniejszych szlaków Gór Stołowych i Broumovskich Sten po czeskiej stronie. Najtrudniejszym aspektem biegu jest potężne przewyższenie ponad 2500 metrów (!) oraz wymagające technicznie ścieżki między skałami i w lasach. Limit czasu wynosi 8 godzin.
Należy dodać, że jako jeden z nielicznych polskich biegów jest również oficjalnie premiowany (jeden punkt z wymaganych pięciu) do Ultra-Trail du Mont-Blanc.

W biegu wystartuje nasza koleżanka z Dąbrówki Anna Ranoszek, znana w szerszych kręgach jako instruktor i egzaminator Polskiego Związku Karate Tradycyjnego przy Poznańskiej Akademii Karate. Ania wystartuje w tej imprezie po raz drugi i pewnością będzie chciała poprawić poprzedni rezultat!

Dla nas będzie to póki co drugi najcięższy ze startów zbliżającego się sezonu biegowego. Miejmy nadzieję, że uda nam się w pełni zregenerować siły po czerwcowym najcięższym Biegu Rzeźnika

Trasa maratonu dostępna tutaj
(witek)

sobota, 11 lutego 2012

Relacja z X Biegu Trzech Jezior w Trzemesznie


 


Wyjeżdżaliśmy z Dąbrówki przy 21 stopniach poniżej zera. Czy w takich warunkach da się w ogóle pobiec? Czy będziemy próbować pobić nasze rekordy a może pobiec treningowo? Jak się ubrać???. Te i inne pytania towarzyszyły nam do samego Trzemeszna. Za oknami samochodu mijaliśmy mroźną białą scenerię okraszona jasnym zimowym słońcem, zaś z głośników cicho sączyły się dźwięki cudownej płyty Bon'a Iver'a




Na miejscu dotarliśmy chwilę po 9:00 i po krótkiej weryfikacji w hali tutejszego OSIR-u ruszyliśmy w drogę do miejsca startu. Odcinek ten pokonaliśmy we trójkę z naszym serdecznym kolegą Jarkiem, którego niespodziewanie spotkaliśmy podczas odbioru numerów startowych :)

Miejsce startu przywitało nas pięknym słońcem, co razem z gorącą atmosferą choć trochę złagodziło skutki srogiej w ostatnich dniach zimy. Oczekiwanie na wystrzał startera upłynęły na krótkich rozmowach ze znajomymi z tras biegowych i na intensywnej rozgrzewce. Cel z góry określony: zejść poniżej 1h 10min.
START!!!
Pierwsze dwa kilometry mimo początkowego tłoku na trasie pokonaliśmy o 25 sec/km szybciej niż zaplanowaliśmy. A może w takim tempie uda się pobiec cały dystans? I tak też się stało - płynąca w żyłach adrenalina oraz rozgrzane mięśnie i umysły nie pozwalały nam zwolnić, czego efektem po pięknym zespołowym biegu były czasy na mecie o blisko pięć minut lepsze niż we wcześniejszym założeniu!

Tomek - 01:05:11 miejsca: 125 (kategoria open) i 47 (kategoria M3)
Witek -  01:05:34 miejsca 130 (kategoria open) i 49 (kategoria M3)

Jarek ukończył bieg w środku stawki na dobrym 257 miejscu z czasem 01:12:35
Pełne wyniki dostępne tutaj

Warto dodać, że w biegu wzięło udział łącznie 533 zawodników. Tym bardziej cieszymy się, że obydwoje uplasowaliśmy się w pierwszej ćwiartce! Na mecie oprócz wielkiej satysfakcji, czekały na nas medale i pyszna grochówka. Poziom endorfin i emocji był tak wielki, że skutecznie utrudnił nam zrobienie dużej ilości zdjęć;). Te kilka, które udało się jednak zrobić dostępne są tutaj

Jutrzejszą niedzielę ogłaszamy dniem wolnym od biegania, ale od nowego tygodnia konsekwentnie realizujemy nasz plan treningowy. Do imprezy docelowej zostało już tylko 117 dni!

Najbliższe starty: Maniacka10 i Półmaraton Poznański. Do zobaczenia na trasach.
Zapis trasy na Garmin Connect.
(tomek)

niedziela, 5 lutego 2012

38km - pętla Dąbrówka-Zborowo-Lusowo-Swadzim


Dzisiejsze niedzielne długie wybieganie rozpoczęło wczesnym rankiem przy 18-stopniowym mrozie i upłynęło pod znakiem "oszronionych pejsów" :)


Wybiegliśmy z Dąbrówki w kierunku Zborowa, nad jezioro Niepruszewskie (10km), później przez Więckowice aż do Lusówka, skąd północnym brzegiem jeziora Lusowskiego dotarliśmy do Lusowa (23km). Z Lusowa obraliśmy kierunek na Swadzim, gdzie odwiedziliśmy tamtejszy Decathlon (30km) i udaliśmy się w drogę powrotną do Dąbrówki przez Dąbrowę (łącznie 38km). 

Przez całą trasę staraliśmy się utrzymywać jednostajne tempo między 5:40 min/km a 6:00 min/km (śr. 5:57 min/km). Utrzymywanie takiego tempa to też ważny element naszego treningu. Ma to na celu wymuszenie w pewnym sensie "reżimu" na rozentuzjazmowanych głowach i rozgrzanych ciałach, które szczególne w początkowych etapach biegu mają tendencje do tzw. zrywów. Każdy taki zryw to dług tlenowy, który wcześniej czy później upomni się o siebie. Jak to mawiają - rzeźnika biegnie się przede wszystkim głową.

W trakcie całego biegu towarzyszył nam siarczysty mróz. Pomyłką okazało się wzięcie picia do bukłaków w plecaku. Po kilkunastu kilometrach płyn zamarzł w sposób kompletnie uniemożliwiający jego spożycie a co za tym idzie - regularne nawadnianie. Dopiero  w Lusowie udało nam się zatrzymać, w tamtejszym sklepie, posilić i uzupełnić niedobory płynów (ach, jak to wszystko cudownie w trakcie biegu smakuje...)

Mróz zelżał dopiero w okolicy godziny 13:00, kiedy to w pełnym słońcu pokonywaliśmy ostatni odcinek ze Swadzimia do Dąbrówki. Było to póki co nasze najdłuższe z niedzielnych wybiegań, które sukcesywnie będziemy starać się wydłużać do 50km.
Czas upłyną odmierzany naszymi regularnymi krokami i rozmowami o tym co jeszcze przed nami zanim ostatecznie staniemy na trasie tego słynnego biegu.  

Dla zainteresowanych zdjęcia z trasy oraz jej zapis przez Garmin Connect.
(witek)

piątek, 3 lutego 2012

Mróz aż piszczy


Ostatni trening biegowy odbył się pomimo niesprzyjającej temperatury. Kiedy wieczorem wybiegaliśmy wskazania termometrów oscylowały w okolicach -12C. Wyjście w taki ziąb, wieczorem dla większości z nas to smutna konieczność. A tutaj Jeszce trzeba biec i to 15 km... O ile większość ciała szybko podczas biegu się rozgrzewa, to problem z utrzymaniem właściwej temperatury mają przede wszystkim nasze ręce i głowy. O te części ciała trzeba, zatem zadbać najlepiej. Uwierzcie - zimne, "zgrabiałe" dłonie są w stanie zepsuć całą przyjemność z biegu. Oddzielna i skuteczna ochrona należy się naszym gardłom, oskrzelom i płucom. To właśnie tam dostaje się zimne powietrze, którego o wiele większe ilości wdychamy z uwagi na dużo wyższe zapotrzebowanie tlenowe. Tutaj żarty się kończą; nie wychodzimy bez dodatkowej ochrony naszych ust i nosów. Mile widziane wszelkiego rodzaju półprzepuszczalne chusty, szale a nawet specjalistyczne maseczki przeciwpyłowe - ot choćby ja ta tutaj.

Na temat biegania w niskich temperaturach zdania są podzielone. Jedni mówią, że nie można poniżej -10C inni z kolei, że nie ma żadnych naukowych dowodów na to, że niskie temperatury biegaczom szkodzą; samo bieganie zaś jest tylko indywidualną kwestią adaptacyjną. Zachęcamy do zapoznania się z opinią biegowych ekspertów na bieganie.pl

Wygląda na to, że mróz nie zamierza zelżeć i nasze kolejne treningi (w tym niedzielne długie wybieganie) będą odbywać się rekordowo niskich jak na ten rok temperaturach. Team Kenn-On-Run jednak napiera dalej i nie boi się Dziadka Mroza!
(witek)

czwartek, 2 lutego 2012

Chwile warte biegu #2


Uwaga, uwaga! W naszych dąbrówkowych lasach widziano błąkającego się samotnego łosia. Zwierzę nie było płochliwe i całkiem prawdopodobne zbłądziło do nas z jakiś większych terenów leśnych (być może z okolic puszczy noteckiej?). Ktoś powie, że to nic a ja mówię, że taki łoś, to już coś!
Swoją drogą ciekawe co jeszcze uda nam się w tych lasach wypatrzeć? Cokolwiek by to jednak było nie ukryje się przed czujnym oczami biegaczy grupy Keen-On-Run. Będziemy na bieżąco raportować ;)


 

Mamy potwierdzenie. W e-mailu otrzymanym w dniu 05/02/2012 od Pani Katarzyny Dolaty-Wiciak z nadleśnictwa Konstantynowo czytamy:

"Dzień dobry!
Dziękuję Panu za cenną dla nas informację. Ten łoś jest widziany w okolicy, którą Pan wymienił od jakiegoś czasu. Łosie bytują na terenie naszego Nadleśnictwa tylko chwilowo - odpoczywają, regenerują się przed dalszą wędrówką, przebiega tu tzw. szlak migracyjny łosi na południowy - zachód.
Serdecznie dziękuję za informację - pozdrawiam i proszę o kontakt w przypadku ponownego spotkania."

Z pewnością poinformujemy, jak tylko uda nam się raz jeszcze wypatrzeć Pana Łosia ;)
(witek)